Marek Żebrowski to wybitny pianista, kompozytor i dyrektor Polish Music Center przy University of Southern California w Los Angeles. Postać, której życie i kariera łączą Polskę z Ameryką, światem muzyki oraz filmu. Jego biografia jest pasmem podróży, odkryć artystycznych i niezwykłych znajomości. Poznawaniem ludzi i miejsc.
27 listopada br. Marek Żebrowski odbierze tytuł Doktora Honorowego Uniwersytetu Jana Kochanowskiego. Jest 23. osobą w tym elitarnym gronie. Przedstawiamy jego sylwetkę, w której znajdą się historie zwykle pomijane w oficjalnej biografii.
Trzy miasta
Duże znaczenie dla kariery miały trzy miasta, choć nie wszystkie w Polsce, to z nią związane: Wilno, Szczecin i Poznań.
Wilno jest miastem korzeni rodzinnych. Rodzina Żebrowskich mieszkała tam od 1609 roku. Matka pana Marka, absolwentka wileńskiego konserwatorium, musiała opuścić miasto w 1945 roku. Mimo, że Marek Żebrowski urodził się w Poznaniu, podczas wizyty w Wilnie, intuicyjnie rozpoznawał ulice.- W 1999 roku zostałem zaproszony żeby grać koncerty w Wilnie. Przyjechałem tam z matką i chodziliśmy po ulicach, wymieniałem ich nazwy. Mama popatrzyła się na mnie i mówi „A skąd ty to wiesz? Przecież tutaj się nie urodziłeś, jesteś tutaj po raz pierwszy”. Wtedy sobie zdałem sprawę, że musiałem wchłonąć rodzinne rozmowy o Wilnie – mówi Marek Żebrowski. – To wydarzenie nie z tego świata. Byłem pierwszy raz w Wilnie i jednocześnie do niego wróciłem -dodaje.
W Szczecinie stawiał pierwsze kroki muzyczne w ognisku muzycznym na ulicy Pocztowej. To miasto kojarzy się z koncertami i wczesnymi muzycznymi wrażeniami i dziecięcą sielanką. – Moja mama była adwokatką, złośliwie nazywaliśmy ją „adwokaczką”. Mam w pamięci piękne Wały Chrobrego, wycieczki statkiem do Świnoujścia i koncerty w filharmonii na Jasnych Błoniach. To były piękne czasy – wspomina.
Kolejne miasto to Poznań, w którym Marek Żebrowski skończył szkołę podstawową i liceum muzyczne, uzyskując dyplom z wyróżnieniem w klasie fortepianu Zbigniewa Świeżyńskiego. – To była dobra szkoła, uczęszczałem do klasy z córką Stefana Stuligrosza [twórca i wieloletni dyrygent Chóru Chłopięcego i Męskiego Filharmonii Poznańskiej „Poznańskie Słowiki” -red.] – mówi. W Poznaniu zadebiutował na scenie z Filharmonią Poznańską, z koncertem Bacha i Beethovena. To także czas sielskiej młodości. Wiernym słuchaczem młodego artysty był kot syjamski. – Uwielbiał jak siedziałem przy pianinie i ćwiczyłem. Siedział na baczność pod moim krzesłem i słuchał niczym meloman. Dopiero jak mama zaczęła śpiewać arie operetkowe, to kot z dzikim wyrazem oczu szarżował pod sufit po pięknym huculskim kilimie , który wisiał w salonie na ścianie – wspomina. Mama Marka Żebrowskiego była absolwentką wileńskiego konserwatorium w klasie śpiewu i fortepianu prof. Szpinalskiego. Oprócz arii operetkowych, śpiewała też piosenki Henryka Warsa i lekki repertuar rozrywkowy. Ku rozpaczy kota syjamskiego.
Droga do Kalifornii
Artysta kontynuował naukę w Paryżu u wybitnych pianistów i pedagogów: Roberta Casadesus’a i Nadii Boulanger. Od 1973 roku na stałe mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie w Bostonie rozpoczął studia w New England Conservatory of Music. – Dzięki rodzinie i przyjaciołom miałem możliwość zamieszkania w Bostonie. Miałem tam punkt zaczepienia. To było kilka dobrych lat zbierania doświadczeń, koncertów, występów – mówi. Z Bostonu Marek Żebrowski przeniósł się do słonecznej Kalifornii. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zamieszkał w Los Angeles i mieszka tam do dziś.
Henryk Wars
Do 1977 roku w Kalifornii mieszkał także Henryk Wars. Marek Żebrowski nie miał jednak okazji go spotkać. – Wars mnie zawsze fascynował, gdyż był wspaniałym kompozytorem. Jego piosenki istniały w domu, śpiewane przez mamę i znienawidzone przez kota, mnie się bardzo podobały – mówi. Lista piosenek napisanych przez Henryka Warsa jest imponująca. „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Ach jak przyjemnie”, „Miłość ci wszystko wybaczy”, „Tylko we Lwowie”, „Już taki jestem zimny drań” – to tylko niektóre z wielkich szlagierów polskiej muzyki. – Na początku lat sześćdziesiątych nazwisko Wars było bardzo znane. W tej chwili w Polsce ludzie znają i śpiewają jego szlagiery, ale nie znają nazwiska kompozytora – podkreśla Marek Żebrowski.
Z artystą nawiązała kontakt Elżbieta Warsowa, wdowa po Henryku Warsie. Kobieta z dużym poczuciem humoru, typowego dla przedwojennej Warszawy. Nieufna jednak wobec ludzi, którzy wielokrotnie kontaktowali się z nią w sprawie twórczości męża. – Po dobrych paru latach znajomości zadzwoniła do mnie i mówi „Panie Marku, robiłam porządki w garażu, znalazłam nuty. Nie czytam nut, niech pan przyjdzie i zobaczy co to jest” – opowiada Żebrowski.
Okazało się, że to była bomba. – Myślałem, że to będą kolejne piosenki. I znalazłem piosenki, ale głównie dzieła symfoniczne, o których nikt, nigdzie i nic nie wiedział. Partytury całych utworów i głosy orkiestrowe pięknie rozpisane. Henryk Wars był kopistą na początku swojej hollywoodzkiej kariery, dlatego miał piękne pismo nutowe – mówi artysta.
Wyjątkowym odkryciem był Koncert fortepianowy. – Chwyciłem pierwszą stronę partytury. W salonie stał Steinway Warsa, nieużywany przez 20 lat, gdyż wdowa nie pozwoliła go dotknąć. Zacząłem grać z partytury. Pani Warsowa powiedziała z zachwytem „Tak, to jest jego koncert!”. Choć skomponował Koncert 50 lat wcześniej pani Elżbieta przypomniała sobie te dźwięki– mówi Marek Żebrowski.
O swoim odkryciu poinformował Krzesimira Dębskiego. W czerwcu 2005 roku muzycy zagrali koncert w Łodzi. Krzesimir Dębski dyrygował Symfonią i innymi utworami na orkiestrę znalezionymi w garażu. Na koncert do Polski przybyli syn, córka i dwoje wnuków Warsa.
Polish Music Centre i Paderewski
Marek Żebrowski odgrywa kluczową rolę w pielęgnowaniu polskiego dziedzictwa muzycznego w USA, przede wszystkim jako dyrektor Polish Music Center (PMC) przy University of Southern California w Los Angeles. Od 2006 roku jest także dyrektorem artystycznym Festiwalu im. Paderewskiego w Paso Robles w Kalifornii, w miejscu dawnych rancz kompozytora, obejmujących 1, 5 tysięcy hektarów. W Paso Robles nasz wybitny kompozytor, pianista i premier rządu był głównie … ogrodnikiem, sadząc winnice i migdałowce . – Paderewski był jednym z głównych prekursorów i producentów migdałów w Kalifornii – mówi Marek Żebrowski. Dziś ten rejon, w połowie drogi pomiędzy San Francisco i Los Angeles, słynie głównie z produkcji wina. Polish Music Center posiada bogatą kolekcję pamiątek po Ignacym Paderewskim. – Mamy ponad tysiąc zdjęć, między innymi Paderewski na plaży, grający golfa, przy drzewach migdałowych. Mamy aparaty fotograficzne, którymi zostały wykonane te zdjęcia – wylicza artysta. Można je było podziwiać w Warszawie na wystawie z okazji stulecia odzyskania niepodległości. Pamiątki po Paderewskim znajdują się także w jego dworku w Kąśnej Dolnej koło Ciężkowic.
David Lynch
Jednym z najbardziej wyjątkowych rozdziałów w życiu Marka Żebrowskiego jest wieloletnia przyjaźń i współpraca z kultowym reżyserem Davidem Lynchem. W Polsce znamy go między innymi z serialu „Miasteczko Twin Peaks”, filmów „Diuna”, „Blue Velvet” i „Dzikość serca”. Ich drogi skrzyżowały się dzięki Festiwalowi Camerimage . Marek Żebrowski jest związany z nim od 2000 roku, początkowo pełnił funkcję łącznika ze środowiskiem Hollywood, a potem koordynatora wszystkich konkursów i ich jurorów na Festiwalu CAMERIMAGE. Panowie poznali się w Łodzi, którą Lynch odwiedzał, by czerpać inspirację do filmu „Inland Empire” (gdzie Żebrowski był konsultantem muzycznym). Wspólne zamiłowanie do eksperymentów i improwizacji muzycznych zaowocowało płytą „Polish Night Music” (2008), inspirowaną nocnymi, postindustrialnymi krajobrazami Polski.
Ich relacja wykraczała poza biznes i muzykę. – David do mnie dzwonił i mówi „Słuchaj zrobiłem popielniczkę”. Malował olbrzymie obrazy, rysował i szkicował, tworzył przedmioty użytkowe i fotografował. Dzielił się tym ze mną – mówi Marek Żebrowski. David Lynch nazywa go „serdecznym przyjacielem”.
W styczniu 2025 roku Los Angeles nawiedziły gigantyczne pożary. Mieszkanie Marka Żebrowskiego znajdowało się na granicy strefy ewakuacyjnej. „Marku, mam nadzieję, że jesteś bezpieczny, że wszystko z tobą w porządku” napisał Lynch 11 stycznia w esemesie. To była ich ostatnia rozmowa. David Lynch zmarł 15 stycznia kilka dni po ewakuacji. Departament Zdrowia Publicznego Hrabstwa Los Angeles stwierdził, że główną przyczyną zgonu był zawał serca powodowany przewlekłą chorobą płuc. Tegoroczny Energa Camerimage w Toruniu poświęcony był twórczości Davida Lyncha.
Cimino i „Rękopis znaleziony w Saragossie”
Dobrym znajomym artysty był także Michael Cimino, amerykański filmowiec włoskiego pochodzenia, reżyser kultowego filmu „Łowca jeleni”. Panowie bywali na kolacjach we włoskich restauracjach. Michael Cimino nie wyobrażał sobie żeby przed snem nie zjeść pasty, najlepiej carbonary. Twórca „Łowcy jeleni” był miłośnikiem literatury rosyjskiej i polskiej. Marek Żebrowski polecił mu przeczytanie „Rękopisu znaleziony w Saragossie” hrabiego Jana Potockiego. Na Cimino lektura zrobiła ogromne wrażenie. – To kolejny dowód na to, że „Rękopis” – w Polsce dzieło literackie mało znane, w Stanach Zjednoczonych uważany jest za wybitne dzieło – mówi Marek Żebrowski. Stało się tak głownie dzięki filmowi z 1964 roku autorstwa Wojciecha Jerzego Hasa. Martin Scorsese oraz Francis Ford Coppola doprowadzili w 1997 roku do amerykańskiej premiery filmu Hasa w pełnej wersji. Był to hołd dla nieżyjącego Jerrego Garcii, lidera legendarnej grupy Grateful Dead, który miał obsesję na punkcie „Rękopisu znalezionego w Saragossie”.
Z Michaelem Cimino ma jedno wspomnienie, anegdotę. – Mike opowiedział bardzo śmieszną historyjkę. Wychowała go babcia, która mieszkała na dolnym Manhattanie i jak to Włoszka, była bardzo religijna. Codziennie chodziła do kościoła o szóstej rano na mszę i zabierała Michaela. Jemu wydawało się, że chodzili na łacińską mszę. Okazało się, że był to polski kościół na Manhattanie i msze odprawiano w języku polskim – śmieje się Marek Żebrowski.
Stojowski i Strzelce
Marek Żebrowski ma także związki z ziemią świętokrzyską. To za sprawą Zygmunta Stojowskiego, kompozytora i pianisty urodzonego w 1870 roku w Strzelcach w powiecie staszowskim. Rodzina Stojowskich miała liczne znajomości, między innymi z rodzicami Stefana Żeromskiego. Po studiach w Paryżu Stojowski wyemigrował do USA i tam zrobił karierę muzyczną. Był pierwszym polskim kompozytorem, któremu Orkiestra Filharmonii Nowojorskiej w 1915 roku poświęciła cały koncert. – Stojowski to bardzo ciekawa postać, godna upamiętnienia. Mamy w Polish Music Center kolekcję jego dzieł. Bardzo chciałbym pojechać i zobaczyć jak te jego Strzelce wyglądają. Nigdy tam nie byłem – mówi.
Andrzej Ślązak
Okazją ku temu jest wizyta w Kielcach. Marek Żebrowski otrzymał tytuł Doktora Honoris Causa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Nadanie tytułu doktora honorowego to pomysł dr hab. Andrzeja Ślązaka, prof. UJK z Instytutu Muzyki UJK. – Byłem zaskoczony tym pomysłem. Uważam, że nie jestem godzien tak dużego wyróżnienia. Gdy dostałem list w tej sprawie omal nie spadłem z krzesła. Próbowałem prof. Ślązaka odwieść od tego pomysłu, ale był nieustępliwy – mówi Marek Żebrowski.
Jak doszło do spotkania obu panów? Andrzej Ślązak jest zainteresowany polską tradycją muzyczną w Hollywood. – Wiedział, że w Polish Music Center mamy kolekcję nie tylko Henryka Warsa, ale też jego przyjaciela Bronisława Kapera (pierwszy polski muzyk, który otrzymał Oscara w 1954 roku za ścieżkę dźwiękową do filmu „Lilly” – red.) – opowiada Żebrowski.
Kluczowe było prestiżowe stypendium Fullbrighta, które otrzymał prof. Andrzej Ślązak. Pozwoliło mu zrealizować „hollywoodzki” projekt. – Pomogliśmy mu znaleźć mieszkanie w Los Angeles. To nie jest proste, gdyż to miasto jest specyficzne i żeby móc w nim funkcjonować trzeba mieć łatwy dostęp do środków transportu. Profesor Ślązak pół roku działał u nas. Na podstawie zebranych materiałów nagrał sporo materiału, wydał płytę – mówi Marek Żebrowski.
Zwłaszcza z górki
Nowy doktor honorowy UJK unika muzyki rockowej. – Nie noszę jej ze względu na decybele. Rock denerwuje mnie tak samo jak Warsa denerwował, gdyż jak mówił „siedzą na jednym akordzie” i muzycznie niewiele się dzieje – mówi Marek Żebrowski. – Nie można rocka porównać z piosenkami Warsa – ich wyrafinowaną harmonizacją, piękną formą, układem melodii i słów. Rockowe skandowanie do hałasu jest formą rozrywki, ale nie dla mnie. Uważam, ze uszy trzeba chronić – dodaje. Zdecydowanie preferuje jazz i nurt Third Stream.
W rozmowie artysta zdradza także swoje pasje sportowe. Jest kibicem amerykańskiego baseballu i drużyny Los Angeles Dodgers, który w tym roku kolejny raz zdobył mistrzostwo World Series. Uwielbia jazdę na rowerze. – Co niedzielę wyłączam telefony i komputery, by przejechać około 50 kilometrów wzdłuż wybrzeża w Santa Monica i Venice. Jest świeże powietrze i piękne widoki – mówi. Ma tradycyjny rower, bez elektrycznego wspomagania i innych gadżetów. – Wręcz staroświecki, ale fajnie się nim jeździ. Szczególnie z górki – śmieje się.
Uprawiał też surfing. – Kiedyś, gdy ruch był mniejszy, jeździłem do San Diego County, do San Onofre. Jest tam bardzo fajne dno, które łagodnie spada i fale łamią się w bardzo równy sposób – mówi Marek Żebrowski.
Piotr BURDA
/zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Marka Żebrowskiego/

